Dream a little dream of me...

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Kiedy twoim ulubionym filmem poprzedniej dekady jest "Memento", parskasz śmiechem na każdy przejaw czegoś *lepszego* od "Memento". Parsknąłem na "Prestiż", na "Mrocznego Rycerza" (choć było momentami blisko), parskałem przy "Incepcji". I nadal będę, bo nie do końca rozumiem obsesję recenzentów w kierunku taniej hierarchizacji. Najnowszy film jest zawsze NAJLEPSZY (przy reżyserze działającym około 10 lat) lub NAJLEPSZY OD przy reżyserach działających lat kilkadziesiąt i mających w portoflio jakiś żelazny klasyk (polecam plakaty Tetro). Dlatego "nieufność" jako klucz do mojego podejścia do lubianego przeze mnie przecież wielce Nolana i jego nowego dzieła prawie przyćmiła mi obejrzenie tego filmu w ogóle.

No, bo tak - pomysł życia w podświadomości nie jest nowy. Było o tym u Philipa K. Dicka, był "Matrix", było pewnie zatrzęsienie innych opartych o to historii. Ba, istnieje coś takiego jak Lucid Dreaming (świadomy sen), i to bez czytania jakichś tam książek. Nolan nie wnosi swoją koncepcją zupełnie nic i jeżeli ktoś jest choć trochę obyty w świecie nie padnie na kolana przed koncepcją kradnięcia myśli poprzez sny. Jest to bardzo dobry sposób na rozwinięcie zagmatwanej historii ze względu na swoją elastyczność (sny w snach!), i to musi nam wystarczyć. Szczególnie, że Krzyś wyczerpuje temat na tyle by nas nie zanudzić. Ale tego jeszcze nie wiedziałem.

No, więc siedziałem rozwalony w opustoszałym kinie, patrząc na pierwsze kilkanaście minut filmu i prychając (w głowie). "Indiana Jones" vs "Matrix". Biją się w snach. Leonardo Dicaprio nie może wrócić do stanów, do rodziny. Żona mu nie żyje. Bu-hu. Lukratywna propozycja powrotu do domu, jeżeli dokona tytułowej Incepcji, czyli zaszczepienia komuś nie swojej idei tak by myślał, ze to jego (poprzedzone tanim monologiem o ideach, wirusach, etc). Efekciarstwo. Gdzie humor? Zwiewność? Ten domniemany szok? Film kupił mnie dopiero w momencie, gdy zbierając ekipę na misję szkolił Ellen Page (grającą, co absolutnie wszystkich zaskoczyło, łącznie z tramwajarzami wiozącymi nas na ten film - studentkę!). W pewnym momencie uświadamia jej, że jest we śnie i Page z kobiecą gracją naprawdę "daje popalić" rzeczywistości. Zagina świat (dosłownie!), sprawia, że wszystko na ulicy eksploduje, tworzy klasyczną "nieskończoność" przy użyciu dwóch luster. To było tak zwane "wow", które sprawia, że resztę filmu oglądasz już po jego stronie.

I tutaj, dzięki bogu, robi się bardzo fajne i zmyślne action movie. Bo historia dalej trąci banałem. No, więc poczucie winy! Żona umarła przez Leo. Czemu Nolan tak lubi torturować żony i dziewczyny - nie mam pojęcia. Reszta paczki zebranej na wyjazd jest niezła i wyważona. Wraca humor w postaci Toma Hardy'ego wietrzącego niejednokrotnie nadęcie (ze zbawiennym skutkiem), Joseph Gordon-Levitt gra wspaniałego sztywniaka, nawet zleceniodawca przechodzi od bycia tym złym w co najmniej dobrego znajomego. Standard.

Film to piękna bajka, jaką ogląda się niesamowicie płynnie. Raz zaskoczy nie czujesz upływu czasu. Ciężka nie porównać z "Memento”, ale tylko ze względu na "co się dzieje!?" faktor i zaburzenia tego, co wiedzą oni, bohaterowie vs co wiemy my, widzowie. Historia jest na tyle prosta by rozumieć, co się dzieje, ale na tyle łatwa do komplikowania by stymulować w jakiś sposób mózg. Aktorstwo i reżyseria bez skazy. Ogółem bardzo bym chciał napisać, co wyróżniało ten film, ale w sumie to nic. Nolan ma swoje postaci, swoje triki, swoje historie. Jest w tym piekielnie dobry i tyle. Jest też niezwykle kinowy. Nie wyobrażam sobie oglądania takich epików jak jego dwa ostatnie filmy na ekranie komputera. I wy też nie próbujcie. Jak ktoś nie widział "Incepcji" - szczerze polecam, bo to świetny film. Ale na pierwszy prawdziwy szok w tej dekadzie musimy chyba jeszcze trochę poczekać.

Zwiastun: